Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Wracają.
Ciężkie choć potrzebne.
Wspomnienia o tych ważnych.
Najważniejszych, choć już tak bardzo odległych.
O mężach, żonach, dzieciach, rodzicach.
Ukochanych istnieniach, które odeszły za wcześnie.
Zbyt prędko, bo przecież nigdy nie ma właściwego momentu.
Jesienne, nienaturalnie ciepłe popołudnie.
Sama ze swoimi myślami, nachylona nad pomnikiem.
Kończyłam porządkowanie.
Przez głowę przebiegło coś abstrakcyjnego.
- Ładne masz widoki mój mężu.
Przed Tobą przecież, nasze piękne góry.
Zaszkliły mi się oczy.
Przysiadłam na chwilę.
Zastygłam w jakimś zawieszeniu.
Przez moment błądziłam, pomiędzy światami.
Tym moim tu, a tamtym Jego.
- Taki młody.
Syna tu niedawno widziałam, bardzo podobny.
Córka, raczej do pani.
Odwróciłam się.
Kobieta koło siedemdziesiątki.
Uśmiechnęłam lekko.
- Ja nie miałam tyle szczęścia, co ty.
Wiem, że los was za szybko rozdzielił.
Jednak wychowywaliście, razem dźwigaliście dom.
Miałaś oparcie.
Dzieci miały ojca.
Mnie chłop zostawił z trójką.
Nie chodzi o to, że pieniędzy nie było, że bieda.
Nie o to, że pracowałam za pięciu żeby to jakoś utrzymać.
Prawie człowiek nie sypiał, wciąż się zamartwiał.
Sama nie dojadałam, żeby dla nich było.
Tylko...
Nawet najgorsze problemy, razem znosi się łatwiej.
I dzieci się inaczej przy pełnej rodzinie, chowają.
A on poszedł, do innej kobiety.
20 lat się nami nie interesował.
Dopiero jak zachorował, a tamta odeszła.
Dzieci nie chciały go znać.
Za dużo żalu w nich, rozgoryczenia.
A ja widzisz, posprzątać mu przyszłam.
Świeczkę zapalić, bo nie ma komu.
Nie odezwałam się.
Nie sprostowałam, że mój mąż nie był ojcem moich dzieci.
Tak naprawdę przecież, w ich oczach był.
I to najlepszym.
Takim upragnionym, którego się nigdy nie zapomina.
Mimo tego, że to nasze szczęście trwało tylko 3 lata.
Ten "biologiczny", też nas nie chciał.
Usłyszałam kiedyś - To twój balast!
I każdego dnia, ze łzami radości w oczach.
Każdego poranka, gdy robię im śniadanie.
Każdej nocy, gdy boję się o oddech syna.
Dziękuję.
Dziękuję za ten mój "ciężar".
Na świecie są miliony ludzi, spragnionych posiadania dzieci.
Maleńkich cudów, nadających życiu sens.
Drobnych, miękkich rączek, dotykających twojej twarzy.
Oczu bezgranicznie w ciebie wpatrzonych.
I ufających.
Codziennie, gdzieś obok nas rozgrywają się ludzkie dramaty.
Wyroki usłyszane od lekarzy.
Bolesne badania, walka o utrzymanie ciąży.
Samotność i ból poronień, w czterech ścianach klinik.
Kolejne próby.
Niemoc i tęsknota, za własnym " balastem".
Wczoraj z odbiornika, jak narracja horroru.
Kobieta, pięć promili, siódmy miesiąc.
Dziecko, w brutalnie odrywanych od siebie, częściach.
Zapomniałam, jak oddychać.
Mój syn, dotknął mojej dłoni.
Przytuliłam go mocniej, niż zwykle.
Kiedy spotkasz kogoś na swojej drodze.
Pomyślisz, o zakładaniu rodziny.
O daniu, nowego życia.
Zastanów się.
Bo jak napisał kiedyś, ktoś:
" Jesteśmy odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy".
Za to, co chcesz stworzyć,
to TY BĘDZIESZ ODPOWIADAŁ.
Masz siłę i pragnienie?
Masz w sobie, tyle bezwarunkowej miłości?
Tyle chęci?
Nie oczekujących nic w zamian, uczuć ?
Pytasz, po co?
Po to, by z radością dźwigać dany ci "balast".
Do końca swoich dni.
I nie dlatego, by było komu zapalić świeczkę, gdy odejdziesz...