sobota, 13 grudnia 2014

Zapukaj na czas...

Gdybym kazała ci, w kilku zdaniach zdefiniować słowo życie?
- Suma oddechów.
- Trzepot rzęs, gdy otwierasz i zamykasz oczy.
- Wyraz twarzy, gdy się uśmiechasz bądź smucisz.
- Kroki jakie stawiasz, gdy pokonujesz drogę do pracy.
- Słowa, wypowiadane każdego dnia.
- Bicie serca.
- Szum,  przepływającej w żyłach krwi.
- Obrazy, jakie rejestruje twój wzrok i mózg.
- Dźwięki, jakimi karmi cię świt.
- Wspólny posiłek w ciągu dnia.
- Spacer późnym wieczorem.
- Telefon od koleżanki, kłótnia z bratem.
Nic nadzwyczajnego, prawda?
Życie- po prostu.

Wstajesz rano i jesteś.
Mijają dni, tygodnie, miesiące i lata.
Sukcesy, porażki, zmiany...
W większości przypadków dość spokojnie, względnie normalnie.
Szkoła, studia, praca.
Narzeczony, żona, dzieci.
Dom, wspólne wakacje, święta.
Święta...
Radość i miłość, pełen stół, pełen dom.
Wszyscy w komplecie, na chwilę, bo specyficzny czas.
Czas który minie i wróci to zwyczajne życie...
Dlatego coś wam opowiem.

Grudzień, 2011 rok.
- Zadzwonię do kliniki. Te krwotoki cię zamęczą!
- Nie rób tego, błagam cię! Zaraz święta, nie zostawię was samych!
- Co ty mówisz?! Święta?!
Teraz twoje zdrowie i życie są najważniejsze! My sobie poradzimy.
- Tak wiem. Wy całe życie musicie sobie radzić.
Ale teraz, to wy jesteście dla mnie  najważniejsi, rozumiesz?!
Pozwól mi zostać, chcę te święta spędzić tylko z wami.
Ja, ty i nasze dzieciaki, proszę...
Pamiętam to tak dokładnie, jakby wydarzyło się wczoraj.

Czułam i widziałam jak znikał.
Jak coraz ciężej było mu się poruszać.
Jak niemal każdą noc przesypiał na siedząco, żeby nie prowokować kolejnych krwiopluć.
Ile wysiłku, kosztował go każdy oddech.
Koncentrator tlenu, pracował bez przerwy.
Był do niego przykuty.
A mimo to, witał mnie każdego ranka uśmiechem.
Ze łzami radości w oczach, tulił dzieci.
- Łukasz, boję się.
Przecież to tylko święta, gdyby coś ci się stało...
- Mysza, proszę cię.
Po prostu mi pozwól, to co nieuniknione i tak nadejdzie...

To był szczególny wieczór.
Nie dlatego, że magia pierwszej gwiazdki.
Dla nas, każdy dzień był darem, bo jeszcze mogliśmy być razem.
Pamiętam każdy jego gest, przy wigilijnym stole.
Uśmiech na twarzach zmartwionych dzieci.
Przecież, widziały co się dzieje.
Dostrzegłam "dziękuję" powiedziane oczami, za to że odpuściłam ze szpitalem.
Pamietam jak po kolacji, grali wspólnie w szachy.
Jak specjalnie, dawał im wygrywać.
Jak usiłował wytrzymać, bez podłączenia się do tlenu.
Żeby ich nie straszyć.
Żeby je chronić.
Dopiero  po jego odejściu zrozumiałam, dlaczego gdy łamiąc się opłatkiem,
życzyłam żebyśmy  w takim samym gronie spotkali się za rok, odparł:
- Wy się spotkacie, kochanie.

I spotkamy.
Ja, moje dzieci, rodzice, bliscy.
I będę patrzyła na jego, puste krzesło.
I wypatrując pierwszej gwiazdy, wmawiała sobie, że on tam jest i właśnie do mnie mruga.

Życie to suma oddechów i trzepot rzęs.
Życie to łzy i radość.
Życie to oczekiwanie na spóźnionego a upragnionego gościa.
Życie - to bliskość ukochanej osoby.
Dlatego, jeśli jesteś teraz gdzieś daleko i tłumaczysz sobie, że jeszcze nie teraz,
że może za rok.
Jeszcze przecież będzie tyle świąt i okazji.
Jeszcze zdążysz przeprosić, zawalczyć o kogoś, powiedzieć, że jesteś i już będziesz.
Zostaw wszystko.
Wsiądź w samolot, pociąg, samochód.
Zapukaj do drzwi, za którymi ktoś jest.
I nie pozwól, by łamał się opłatkiem z gwiazdą za oknem.
Bo życie jest teraz.
I nie będzie czekało.

Jeszcze tu jesteś?...





poniedziałek, 1 grudnia 2014

Urodziny w blasku znicza...

Pewnie wstałabym wcześniej, niż zwykle.
Zrobiłabym uroczyste śniadanie.
To co lubiłeś najbardziej - jajecznice z pomidorami.
Pewnie przyniosłabym ci  do łóżka, kubek z herbatą.
I mały tort ze świeczkami.
Pewnie otworzyłbyś oczy i uśmiechając się, udawał zaskoczonego.

Pewnie ze swoich pokoi, wyskoczyłyby nasze dzieciaki.
Pewnie przekrzykując się nawzajem, składałyby ci życzenia.
Pewnie Dusia, tradycyjnie rzuciłaby ci się na szyję i nie chciała się odkleić.
Pewnie Johny, chwytając za gitarę odśpiewałby własną wersję " sto lat".
Pewnie stałabym obok, patrzyła na was i dziękowała losowi, za to co mi dał.

Pewnie do samego wieczora, nie zamykałyby się drzwi naszego mieszkania.
Rodzina, znajomi, przyjaciele.
Prezenty, uściski, radość,muzyka...
Pewnie jak zawsze, zjadłbyś za dużo słodyczy i powtarzał, że ten raz w roku możesz.
Pewnie mówiłbyś z przekorą, że znalazłeś pierwszy siwy włos.
Pewnie z tym swoim uroczym sarkazmem żartowałbyś, że starość tuż tuż.
Pewnie tradycyjnie, oddałbyś połowę prezentów dzieciom.
Zawsze tak robiłeś.
I powtarzałeś, że ich radość to dla ciebie najlepszy podarunek.

Pewnie gdy już wszyscy by poszli, a dom by ucichł,
położyłbyś głowę na moich kolanach.
Pewnie poprosiłbyś, żebym głaskała twoje włosy.
Pewnie całowałbyś moją twarz i patrzył mi w oczy, jak nikt inny.
Pewnie siedzielibyśmy tak, ciesząc się chwilą.
Celebrując ze łzami w oczach, nasze małe szczęście.
Nasz mały świat.
Pewnie zasypiając, skrzyżowalibyśmy nasze dłonie.
Zawsze tak zasypialiśmy, trzymając się za ręce.
 I jeszcze zanim swoją kołdrą otuliłaby nas noc,
 podziękowałbyś mi za to, że jestem.

Wstałam rano, nie spiesząc się do kuchni.
Spojrzałam smutno w okno.
Wyszeptałam tak cicho jak tylko można :
- Wszystkiego dobrego kochanie, gdziekolwiek jesteś.
Po południu zapalę Ci  świeczkę.
Nie na torcie.
Na Twoim grobie.
Dziś skończyłbyś 28 lat....



fot. archiwum prywatne Rabka, lipiec, 2009 rok.