Jej piętnastoletni syn, od urodzenia, w nieustającej męczarni.
Każdego dnia, gdy on, walczy o każdy oddech.
Zwija się z bólu, boi się śmierci, prosi o każdą minutę życia.
Ona w tym czasie, prowadzi ciągłą walkę z urzędami.
Żebrze, o każdy grosz na zakup leków, sprzętu rehabilitacyjnego .
Rozsyła pisma do banków, do komorników, o przesunięcie terminów spłaty.
Patrzy na to, jak on resztkami sił, chwyta każdy dzień.
Zamknięta nocą, w ciemnej łazience, gryzie wargi do krwi.
Z bezsilności.
Wie, że jest jedna szansa.
Jak się o nią modlić?
Wie, że byłoby to błaganie...o czyjąś śmierć.
Śmierć, która jej synowi przyniosłaby życie.
Po drugiej stronie barykady, MATKA NR 2.
Jej szesnastoletni syn, najlepszy uczeń w liceum.
Wspaniały, ceniony, młody sportowiec.
Uczynny, kochający, nie sprawiający kłopotów.
Duma jej i całej rodziny.
Miał iść na studia, chciał założyć firmę.
Żeby jej kiedyś, było lżej.
Dziś, leży podłączony pod respirator.
Pijany kierowca, prędkość, bezmyślność.
Jej ukochany pierworodny, nie miał najmniejszych szans.
- Co ten lekarz bredzi?! Jak mam się zgodzić?!
Oświadczenie woli?! Pewnie podpisał to bezmyślnie!
Nie pozwolę go zabić!
On się obudzi, będzie jak dawniej- myśli, połykając łzy.
MATKA NR 1, przeżywa najgorszy w swoim życiu, dramat.
Usłyszała, że jeśli dawca nie znajdzie się w ciągu najbliższych dni...
Nie będzie cienia szans.
MATKA NR 2, patrzy w szklane oczy lekarza.
Słyszy, że śmierć mózgu.
Niby rozumie, a nie pojmuje.
- Może pani, zrobić jeszcze, coś dobrego- lekarz, dotyka dłoni MATKI NR 2.
Ona, zamroczona cierpieniem, wybiega ze szpitala.
MATKA NR 1, w tym czasie, skulona siedzi pod murem, tej samej kliniki.
Jedna, nie wiedzieć właściwie dlaczego, pyta drugą, czy pomóc.
Tamta, jak karabin maszynowy, wyrzuca z siebie wszystko.
Jednym tchem, jakby ktoś zwolnił blokadę z jej zamkniętych dotąd, ust.
Krzyczy, że jej syn umiera, że całe życie stoją nad przepaścią.
Wyrzuca z siebie pretensję, że od kilku lat, nie chodzą na spacery.
Niewydolność płuc, nie pozwala, nawet na minutę odłączyć się od tlenu.
Mówi, łkając, że nie umie mu pomóc, że czuje się winna i nic nie warta.
Wspomina o ciągłym bólu, niepojętym strachu, o braku snu.
O bezsilności, która ją wykańcza.
MATKA NR 2, słucha w milczeniu.
Myśli w jej głowie, staczają wojnę.
Odwraca się bez słowa, znika w drzwiach szpitala.
MATKA NR 1, po dłuższej chwili, odbiera dzwoniący telefon.
- Mamy płuca dla pani syna- prawie nie słyszy, słabnie, osuwa się po ścianie.
Rok później.
Piękne, wiosenne popołudnie.
MATKA NR 1, idzie polną ścieżką.
Obok niej, uśmiechnięty, samodzielnie oddychający syn.
Ich pierwszy, od tylu lat spacer.
Nic nie mówią, wzruszenie nie pozwala.
Cieszą się sobą, słońcem, życiem...
Choć, dziwna to radość.
Wiedzą, komu i czemu ją zawdzięczają.
Cmentarną alejką, spokojnie, bez pośpiechu, podąża MATKA NR 2.
Sama.
Siada, na płycie pomnika.
Mówi, opowiada co u niej.
Zadaje mu jakieś pytanie, nie słyszy odpowiedzi.
Tylko ciepły płomień znicza, jakby lekko faluje.
Wraca i myśli, o tamtym chłopcu.
Tym, który w sobie nosi, część jej syna.
Dzięki temu, jej ukochany, jakby nadal żył.
Ta myśl jednak, nie przynosi ukojenia.
Nie zabiera tęsknoty i bólu.
Czasami wydaję nam się, że wszystko, jest łatwe.
Proste, oczywiste.
Podejmowanie decyzji?
To nic takiego.
Życie przecież, składa się z różnych wyborów.
Masz wszystko.
Dom, pracę, zdrowe dzieci, kochającego partnera.
Twoje wybory, dotyczą miejsca na wakacje, koloru samochodu, nowych mebli.
I mimo to ,tak często, zdarza ci się tego, nie szanować...
A gdybyś, miał stanąć, po którejś ze stron barykady?...
Jestem jedną z MATEK NR 1.
I składam hołd, wszystkim MATKOM NR 2.