wtorek, 19 sierpnia 2014

Oświadczenie woli...

Po jednej stronie barykady, MATKA NR 1.
Jej piętnastoletni syn, od urodzenia, w nieustającej męczarni.
Każdego dnia, gdy on, walczy o każdy oddech.
 Zwija się z bólu, boi się śmierci, prosi o każdą minutę życia.
Ona w tym czasie, prowadzi ciągłą walkę z urzędami.
Żebrze, o każdy grosz na zakup leków, sprzętu rehabilitacyjnego .
Rozsyła pisma do banków, do komorników, o przesunięcie terminów spłaty.
Patrzy na to, jak on resztkami sił, chwyta każdy dzień.
Zamknięta nocą, w ciemnej łazience, gryzie wargi do krwi.
Z bezsilności.
Wie, że jest jedna szansa.
 Jak się o nią  modlić?
Wie, że byłoby to błaganie...o czyjąś śmierć.
Śmierć, która jej synowi przyniosłaby życie.

Po drugiej stronie barykady, MATKA NR 2.
Jej szesnastoletni syn, najlepszy uczeń w liceum.
Wspaniały, ceniony, młody sportowiec.
Uczynny, kochający, nie sprawiający kłopotów.
Duma jej i całej rodziny.
Miał iść na studia, chciał założyć firmę.
Żeby jej kiedyś, było lżej.
Dziś, leży podłączony pod respirator.
Pijany kierowca, prędkość, bezmyślność.
Jej ukochany pierworodny, nie miał najmniejszych szans.
- Co ten lekarz bredzi?! Jak mam się zgodzić?!
Oświadczenie woli?! Pewnie podpisał to bezmyślnie!
Nie pozwolę go zabić!
 On się obudzi, będzie jak dawniej- myśli, połykając łzy.

MATKA NR 1, przeżywa najgorszy w swoim życiu, dramat.
Usłyszała, że jeśli dawca nie znajdzie się w ciągu najbliższych dni...
Nie będzie cienia szans.
MATKA NR 2, patrzy w szklane oczy lekarza.
Słyszy, że śmierć mózgu.
 Niby rozumie, a nie pojmuje.
- Może pani, zrobić jeszcze, coś dobrego- lekarz, dotyka dłoni MATKI NR 2.
Ona, zamroczona cierpieniem, wybiega ze szpitala.
MATKA NR 1, w tym czasie, skulona siedzi pod murem, tej samej kliniki.

Jedna, nie wiedzieć właściwie dlaczego, pyta drugą, czy pomóc.
Tamta, jak karabin maszynowy, wyrzuca z siebie wszystko.
Jednym tchem, jakby ktoś zwolnił blokadę z jej zamkniętych dotąd, ust.
Krzyczy, że jej syn umiera, że całe życie stoją nad przepaścią.
Wyrzuca z siebie pretensję, że od kilku lat, nie chodzą na spacery.
Niewydolność płuc, nie pozwala, nawet na minutę odłączyć się od tlenu.
Mówi, łkając, że nie umie mu pomóc, że czuje się winna i nic nie warta.
Wspomina o ciągłym bólu, niepojętym strachu, o braku snu.
O bezsilności, która ją wykańcza.
MATKA NR 2, słucha w milczeniu.
Myśli w jej głowie, staczają wojnę.
Odwraca się bez słowa, znika w drzwiach szpitala.
MATKA NR 1, po dłuższej chwili, odbiera dzwoniący telefon.
- Mamy płuca dla pani syna- prawie nie słyszy, słabnie, osuwa się po ścianie.

Rok później.
Piękne, wiosenne popołudnie.
MATKA NR 1, idzie polną ścieżką.
Obok niej, uśmiechnięty, samodzielnie oddychający syn.
Ich pierwszy, od tylu lat spacer.
 Nic nie mówią, wzruszenie nie pozwala.
Cieszą się sobą, słońcem, życiem...
 Choć, dziwna to radość.
Wiedzą, komu i czemu ją zawdzięczają.


Cmentarną alejką, spokojnie, bez pośpiechu, podąża MATKA NR 2.
Sama.
Siada, na płycie pomnika.
Mówi, opowiada co u niej.
Zadaje mu jakieś pytanie,  nie słyszy odpowiedzi.
Tylko ciepły płomień znicza, jakby lekko faluje.
Wraca i myśli, o tamtym chłopcu.
Tym, który w  sobie nosi, część jej syna.
Dzięki temu, jej ukochany, jakby nadal żył.
Ta myśl jednak, nie przynosi ukojenia.
Nie zabiera tęsknoty i bólu.


Czasami wydaję nam się, że wszystko, jest łatwe.
Proste, oczywiste.
Podejmowanie decyzji?
To  nic takiego.
Życie przecież, składa się z różnych wyborów.

Masz wszystko.
 Dom, pracę, zdrowe dzieci, kochającego partnera.
Twoje wybory, dotyczą miejsca na wakacje, koloru samochodu, nowych mebli.

I mimo to ,tak często, zdarza ci się tego, nie szanować...
A gdybyś, miał stanąć, po którejś ze stron barykady?...

Jestem jedną z  MATEK  NR 1.
I składam hołd, wszystkim MATKOM NR 2.











wtorek, 12 sierpnia 2014

Falowanie i spadanie...

Słone krople potu sprawiały, że momentami przestawała widzieć.
Czuła ból w klatce piersiowej, za każdym razem, gdy usiłowała nabrać powietrza.
Nogi, trzęsły się coraz bardziej.
Każdy, kolejny krok, był coraz trudniejszy.
 Niemożliwy.
Upadła na kolana, zdarła je.
Przez spodnie, przesiąkła krew.
Podparła się rękami i podnosiła z grymasem na twarzy.
- Jeszcze kawałek- myślała- nie odpuszczę!
Serce, biło jak oszalałe.
Ciśnienie, zatykało uszy.
W ustach, metaliczny posmak.
Wczołgała się wręcz, na tę górę.
Leżała i oddychała razem z ziemią.
Oddech się uspokajał, łzy spływały po cichu.
- Udało się! Wdrapałam się  na nią!
Może cała reszta, też się ułoży...

Ludzie postrzegali ją jako silną, pełną energii i optymizmu dziewczynę.
Człowieka- nadczłowieka.
Zawsze, starając się nie narzekać, radziła sobie ze wszystkim.
Z uśmiechem na ustach.
Z radością w oczach.
Miliony pomysłów w głowie.
Entuzjazm, mimo szeregu problemów.
Ona- wzór do naśladowania.

Zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest?
 Gdy gasną światła?
Miasto, pogrąża się we śnie.
Ty siedzisz pod ścianą.
Na zimnej posadzce.
Strach o jutro, zatyka niewidzialną dłonią usta i nos.
Nóż samotności, żywcem kroi całe ciało.
Koszmary z przeszłości, nie pozwalają się ruszyć.
 Paraliżują cię.
Oddech nałogu, wciąż czujesz na karku.
Resztkami sił, co dzień, bronisz się przed nim.
Żeby nie popłynąć.
Zza ściany, dobiegają dźwięki normalnych domów.
Pełnych rodzin.
Ty, widzisz tylko ciemność.
  W myślach, szukasz maski.
Na kolejny dzień.
Żeby nikt nie zadawał pytań.
 Nie pomyślał, że sobie nie radzisz, że potrzebujesz pomocy.
I tak, nikt cię nie zrozumie.
Nie przeżył tego, czym ty przesiąkasz każdego dnia.
Czasem dziwisz się sam sobie, że jeszcze nie zwariowałeś.
A może to już, tylko nie zauważyłeś?
Przyjmujesz kolejne, bolesne lekcje.
I zamieniasz je w życie, które dajesz innym.
Nie sobie.
Ciebie jest coraz mniej.

Czasem los jest tak łaskawy, że przynosi odrobinę snu.
Pozwalasz wtedy, by dusza odrywała się od twojego ciała.
Ryzykując, że już do niego nie wróci...
Jedyna namiastka, pozornej wolności i odpoczynku.

Pomyśl o tym wszystkim, gdy dziś zgasną światła...

Powoli, podnosiła się z ziemi.
Patrzyła przed siebie.
Była wysoko, trochę jakby ponad światem.
Przez moment miała wrażenie, że ktoś dotyka jej drżącej dłoni.
Mimo ponad dwuletniej rozłąki, nadal chwilami czuła jego obecność.
- Jak tu pięknie- przeszło jej przez myśl.
- Co ze mną będzie?!!- wykrzyczała gdzieś w dal.
Echo milczało.
Chyba nawet ono, nie wiedziało,co jej odpowiedzieć...

Człowiek uczy się siebie.
Poznaje i odkrywa, całe swoje życie.
Upada, czasem bardzo boleśnie.
Ważne, że próbuje, że chce się podnieść.
Nie dla kogoś.
Dla siebie.

Jeśli zrozumiesz, że siła i wola życia jest w tobie,
niebo będzie dla ciebie tańczyło tak, jak mu zagrasz...







sobota, 9 sierpnia 2014

Siła Księżycowych Sióstr...

Ściągały się myślami.
Dzieliło je, nieco ponad tysiąc kroków.
Nad tą samą rzeką, ten sam księżyc, oświetlał ich twarze.
Tak skrajnie różne, a tak duszami spojone.
Nie bały się żadnej burzy.
Kochał je wiatr.
Deszcz, obmywał wspólne łzy.
Na swoim własnym niebie, bywały bardziej wolne, niż wszystkie istniejące ptaki.
Góry były ich domem.
Ich widok dodawał im, niesamowitych sił.
Nierozłączne.
A jednak...

Życie bywa przewrotne.
 Okrutne.
Do serca jednej z nich, wkradła się nieuzasadniona zazdrość.
Jedna z nich pozwoliła, by ktoś trzeci, zerwał nić.
Góry spowiły się mgłą, widzialną tylko dla nich.
Księżyc, ubrał się w brunatną szatę.
Tysiąc kroków zamieniło się, w milion kilometrów.
Ich wspólna droga, zarosła cierniami.

Miotały się udając, że jedne,j nie obchodzi życie drugiej.
Realizowały swoje wspólne kiedyś marzenia, plany.
Spełniały je, każda z osobna.
Cieszyły się słońcem, deszczem, tak jak kiedyś.
Lecz skrajnie inaczej.

Nocą, każda z nich podchodziła do swojego okna.
Jedna, obracała w palcach, bliską sercu bransoletkę.
Druga, zostawioną kiedyś przypadkiem, spinkę do włosów.
W sercach obu, tlił się jakiś smutek, żal, tęsknota.
Mimo to, nie przyznawały się do tego.
Bo ktoś kiedyś powiedział, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Tylko....
Czy one kiedykolwiek, z niej wyszły...

Jedną z nich kilka dni temu, obudził niepokój.
Wiedziała, że drugiej, dzieje się krzywda.
Spojrzała na telefon.
Sms- pomóż mi...
Co zrobić?
Zawiodła mnie.
 Długo  bolało!
Przestraszyła mnie tak, że nie wiem, czy umiem.
 Czy powinnam, na nowo zaufać...
Ludzie popełniają błędy.
 Ona nie miała lekkiego życia.
Nie!
 Nie będę nikogo usprawiedliwiać!
Mogła pomyśleć, nie zgrywać bohaterki.
Co zrobić...
Jak mam postąpić?

Ta druga, usiłowała ruszyć się z miejsca.
Zastanawiała, czy w ogóle powinna, prosić tamtą o pomoc.
Czy zasłużyła na drugą szansę...
Nie miała nic, na swoje usprawiedliwienie.
Jedyne co mogła, to zacząć od nowa...

Czekała na nią, nad ich rzeką.
Zobaczyła, jak zbliża się powolnym krokiem.
Znajome trampki, tylko twarz jakby bladsza.

Zobaczyła ją pierwszy raz, od dłuższego czasu.
Te same jasne, pełne blasku włosy.
Tylko oczy, jakby mniej ufne.


Wiara cię nie uleczy. Ale też nie zrobi ci krzywdy…
I dobrze jest się bać...
To oznacza, że jeszcze masz coś do stracenia...
 Pomyślała, jedna z nich, coraz bardziej zbliżając się do drugiej.

 
 Czy wyplewią ciernie i chwasty na swojej drodze?...














niedziela, 3 sierpnia 2014

Ławka II

Zawsze była tam wcześniej, niż on.
Siadała i patrzyła w dal.
Nie czekała.
Wiedziała, że i tak przyjdzie.
Nigdy jej nie zawiódł.
Nie okłamał.
Spóźniał się notorycznie 15 minut.
Śmiał się, że tego kwadransa, już rok nie może nadrobić.
Tym razem też tak było.

Pocałował ją w policzek.
Usiadł obok i nawet nie patrzył.
Nie musiał.
W powietrzu, unosił się słony zapach jej łez.
Pozwalał, by wsiąkały w ziemię, a później łączyły się z rzeką.
Milczeli tak oboje, dłuższy czas.
Godził się na jej cierpienie, choć bardzo go to bolało.
- Przywiozłam ci kamyki, znad morza.
Jej głos pojawił się nagle.
- Dobrze, że tylko kamyki- odparł.
Uśmiechnęła się lekko, bo przypomniał jej się sms.
Zapytała go, kilka tygodni wcześniej, czy mogą być kamyki.
Jeśli nie znajdzie muszelek.
Odpisał, że wszystko, co wiąże się z morzem.
Byleby, nie puszki i butelki po piwie.

Spojrzał w jej błękitne, smutne oczy.
Dotknął lekko jej dłoni.
- Poradzisz sobie, siostra.
Ty, zawsze sobie radzisz.
Los cię nie rozpieszcza, ale ludzie i życie cię kochają.
Pomyślała o tym, czy wypowiedziane przez niego zdanie, ma sens.
Zapalił papierosa.
- Moja mała siostrzyczka- myślał.
Dlaczego, wciąż tyle musi znosić, dźwigać?
Taki fajny z niej człowiek.
- Mówią, że dostaje się tyle, ile jest się w stanie unieść- odpowiedziała.
Jakby słyszała jego myśli.
Nie zaskoczyło go to.
Zawsze rozumieli się bez słów.

- Pamiętasz jak ostatnio, myśleliśmy, że ktoś nas śledzi?
Po drugiej stronie Sanu, w krzakach?
Wybuchnęli śmiechem.
Na moment, bo jej oczy, na nowo się zaszkliły.
- Jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam- powiedział, patrząc w niebo.
Jak słonecznik, nic cię nie złamie...
Teraz, też tak będzie.
Tylko, daj czasowi czas.
Zamyśliła się.
Może tak właśnie, miało być?
Gdyby nie ból, nie znalibyśmy, słodkiego smaku ulgi.
- Nie odprowadzisz mnie?- parzyła na niego, lekko mrużąc oczy.
- Przecież, ja cię nigdy nie odprowadzam- podał jej dłoń.
- To dlaczego, zawsze, wybierasz taką drogę, bym jak najmniej szła sama?
- Bo jestem twoim przyszywanym, starszym o miesiąc bratem.

Na moment, oparła głowę, na jego ramieniu.
Głęboko wciągnęła powietrze.
Wiedziała, że chwilę jej zajmie, zanim znów zacznie biegać.
W kolorowych trampkach, po kałużach.
Nie wiedziała jeszcze, czy kiedykolwiek zdoła, znowu komuś tak zaufać.
 Ponownie otworzyć, tyle razy sklejaną duszę.
Wiedziała jedno.
W domu, czekał na nią ktoś, kto nigdy nie przestanie jej kochać.
Nie pozwoli jej zwątpić.
Upaść.
Czworo wpatrzonych w nią, bezgranicznie oczu..

I dlatego, zrobiła pierwszy krok.
Ty też go zrobisz...

Z myślą, o M.K



-