wtorek, 24 lutego 2015

Rozpacz przychodzi nocą...

ŁUKASZ.

Za kilka dni miną dokładnie trzy lata.
Ponad tysiąc dni, bez twojego uśmiechu, głosu, spojrzenia.
- Zawsze będę cię kochał, gdziekolwiek bym nie był- echo jego słów odbija się od ścian mojego serca.
Tysiąc wieczorów, w pustym łóżku.
Na ustach bezgłośne błaganie, o to by pojawił się we śnie.
Poranki, kiedy z przyzwyczajenia parzę mu kawę w drugim kubku.
Rozkładany na stole czwarty talerz, w porze obiadu.
Rozmowy na cmentarzu, w blasku zniczy.
Zdjęcia, na których widok wybucham nagłym śmiechem.
Wspomnienia, które sprawiają, że jakoś funkcjonuje.
Powtarzane samej sobie, niczym mantra - tobie nie wolno się bać...

JOHNY.

Pozwoliłam sobie zasnąć głębiej, niż zwykle.
Obudził mnie znajomy dźwięk.
Wbiegam do pokoju, podnoszę go gwałtownie z łóżka.
Podaję leki, oklepuje plecy, wypluwa z siebie wydzielinę z krwią.
Na blado-siną twarz wraca spokój, patrzy mi w oczy.
Nic nie mówi, nie musi, wiem czego chcę.
Prosi o miejsce na oddziale.
Rankiem obdzwaniam szpitale, błagam, upokarzam się.
Poniżam się po raz setny.
On siedzi skulony w swoim pokoju, patrzy w jeden punkt, drżą mu dłonie.
Odbiera jakiś telefon, śmieje się do słuchawki.
Przecież nie przyzna się, że niszczy go strach...
Tylko czasem, nad ranem, z bezsilności:
- Mamo, czy ojciec po mnie przyjdzie? Znajdziemy się tam?
Kładę wtedy jego głowę na swoich kolanach:
- To jeszcze nie ten czas. Obiecuję...

DUSIA.

Wybiegając rano do szkoły, zawsze ściska jego dłoń tak, jakby bała się że to ostatni raz.
Zaraz potem, otrząsa się i rzuca jednym z ulubionych żartów swojego brata.
Są tak nierozłączni, że nigdy nie pozwalam sobie myśleć, co będzie gdy...
Wraca i nieproszona pomaga mi w obowiązkach, robi zakupy, zmywamy naczynia.
Wieczorami maluje obrazy.
Otwiera swoją duszę i przelewa lęki na płótno.
Oglądamy wspólnie film.
Obie słyszymy, jak coraz ciężej mu się oddycha.
- Kiedy?- pyta.
- W poniedziałek- odpowiadam.
- Nie było łóżek wcześniej?! Mamo, jak to jest?!
Mój brat umiera, a oni nie mają miejsc w szpitalach?!
Przytulam ją mocno, niezręczna cisza.
- Marzy ci się mój pokój poczwaro? Zapomnij!
Jeszcze tu wrócę!- uśmiechamy się przez łzy.
Gdy gaszę światła słyszę:
- Idź do niego mamo, potrzebuje cię. Przecież wiesz, że ja rozumiem...

ANIKA.

Łukasz, Johny, Dusia.
Plus trochę bledsze niż kiedyś, błękitne oczy.
Uśmiech i wola życia na mocno zmęczonej twarzy.
Strach zamieniany w siłę.
Miliony stoczonych bitew.
Blizny, które przypominają jej o tym, ile wygrała.
I rozpacz, która przychodzi nocą...

Przed nami kolejna wojna.
Wojna o życie.
Ciężki bój, który zamierzamy...WYGRAĆ!

poniedziałek, 16 lutego 2015

Złamana...

B. miała 35 lat. Rozwódka, własna firma.
Inteligentna, zadbana, dobrze ubrana.
W wolniejszy weekend mały klub, odreagowanie tygodnia wytężonej pracy.
Nie wie jak zdołała wrócić do domu.
Nie wie jakim cudem otworzyła drzwi.
Przedpokój, wydawał się nie mieć końca.
Drzwi do łazienki, stawiały opór.
Stała na zimnej posadzce.
Wyobrażała sobie, że to wnętrze kostnicy.
Chciałaby tam być, nic nie czuć.
Powoli, ściągała z siebie poszarpane ubranie.
Trzęsło się w niej wszystko, każdy nawet najmniejszy ruch sprawiał ból.
Ból, który czuła na każdym centymetrze skóry.
Ból, który rozlewał się w jej wnętrzu.
Weszła pod prysznic, wzięła do ręki gąbkę, odkręciła gorącą wodę.
Jej oczy wpatrzone uporczywie, w jeden punkt.
Dłoń ślizgała się po posiniaczonym ciele.
Tarła skórę aż do utworzenia ran, do krwi.
Nie wie ile to trwało. Rytuał oczyszczenia...
Ubrała koszulkę.
Chciała usiąść na brzegu łóżka, nie mogła, bolało.
Poczuła smród.
Swąd kogoś, kto wsypał jej coś do kieliszka z winem.
Przerażona rozejrzała się po pokoju, przecież była sama.
Czuła to coraz intensywniej aż zrozumiała, że to ona.
Przesiąkła nim. Wróciła pod prysznic.
Rytuał oczyszczania trwał dniami, tygodniami.
Smród mimo to, stawał się coraz intensywniejszy.
Mimo rytuałów, ciągłego prania, uporczywego szorowania podłóg.
Zasłoniła wszystkie lustra, podrapała drzwi lakierowanej szafy, żeby nie odbijały jej twarzy.
Obrzydzenie do samej siebie, nie pozwalały patrzeć.
Każdy krok pochodzący z zewnątrz, powodował mdłości.
Każdy męski głos, wymioty.
Siedziała nocami na niewygodnym krześle, żeby nie zasnąć.
Z całych sił walczyła ze zmęczeniem, żeby mogła się obronić, gdyby wrócił.
Wyłączyła telefon i zasłoniła rolety.
Otworzyła drzwi łazienki, po raz  ostatni.
Jej ciało znalazł po kilku dniach zaniepokojony wspólnik.
Zostawiła kartkę " nie mogłam dłużej znieść tego smrodu".

K. była temperamentną studentką.
Uśmiechnięta, bystra, przebojowa.
Dużo się uczyła, czasem gdzieś wyszła w gronie znajomych.
Jego też znała, ponad rok, ten sam akademik.
Jakaś impreza, kilkanaście osób.
Wyszli do pokoju obok, zrobiło się miło.
Nagle jednak zaprotestowała, nie chciała tak, po alkoholu, nic ich przecież nie łączy.
Nie słuchał.
Jej krzyku też nie słyszał nikt, zewsząd dobiegała głośna muzyka.
Widziała jego oczy, ręką zasłaniał usta, drugą skutecznie przytrzymywał.
Przygniatał swoim spoconym, ciężkim ciałem.
Charczał jak zwierze.
Ocknęła się po kilku godzinach, była sama.
Od współlokatorki usłyszała- widzę, że poszaleliście, jak było?
Rzuciła się w wir nauki, jego mijała niemal co dzień na schodach uczelni.
Uśmiechał się spokojnie i pewnie.
To moja wina- myślała.
Po kilku tygodniach, zorientowała się że jest w ciąży.
Dręczyły ją koszmary.
Mały gabinet, szybki zabieg.
Dziś K. ma 40 lat, prowadzi ośrodek dla kobiet maltretowanych.
Nie założyła rodziny, z nikim się nie przyjaźni.
W swoim mieszkaniu rzadko otwiera okna.
Pomaga innym, sama sobie nie umie.
Nocami zastanawia się, do kogo byłoby podobne jej nienarodzone dziecko.

P. była kobietą po przejściach, samotną, z bagażem doświadczeń.
Ich było trzech, robili to całą noc, na zmianę.
Po wszystkim zostawili samą, jak zużytą rzecz.
Nie była ani piękna, ani wyzywająca, nie zrobiła niczego prowokującego.
Znalazła się w złym miejscu, w złym czasie.
Zaufała, bo nie miała powodów by tego nie robić.
O swoim synu, zrodzonym z najgorszego dla kobiety upokorzenia,
nigdy nie pomyślała inaczej jak - moje dziecko.
Nie wiąże jego osoby z tamtą, najdłuższą w życiu nocą.
Jej mąż wie.
Stara się być przy niej, gdy każdej nocy budzi się z krzykiem i wypycha go z łóżka.
Ona, nigdy nie przyzna mu się, że widzi w nim wtedy twarz jednego z oprawców.

Rocznie w Polsce brutalnie gwałcone jest blisko 4 tysiące kobiet.
4 tysiące złamanych dusz.
4 tysiące istnień, z na zawsze odebraną godnością.
4 tysiące żywych trupów ,teatralnych kukieł, które udają żywe.
4 tysiące istot czujących wstręt  do samych siebie.

Pomyśl, ile z nich mijasz każdego dnia.
A może...

Jesteś jedną z nich...