Pamiętam to, jakby wydarzyło się wczoraj.
Tata, dał mi to kolorowe cudo na sznurku i z błękitnym ogonem, mówiąc:
- Ludzie czasem są jak te latawce moje dziecko. Niby wolne, wysoko na niebie, a jednak kimś sterowane, wciąż kontrolowane.
Wtedy tego kompletnie nie rozumiałam.
Byłam szczęśliwym dzieciakiem, oczkiem w głowie mojego ojca.
Zawsze, czułam się dzięki niemu, najbezpieczniejszym stworzeniem na ziemi.
Znałam wszystkie, niesamowite bajki.
To on, zaraził mnie miłością do Alicji z Krainy Czarów, której obszerne fragmenty, znam na pamięć do dziś dnia.
Zawsze, starał się mnie chronić przed złem tego świata.
Kiedyś, sąsiadka powiedziała, że pamięta mnie, gdy byłam mała.
- Zawsze wtedy, tak śmiesznie podskakiwałaś, gdy szliście razem i trzymał cię za rękę.
- Podskakiwałam?
- Tak, żeby móc patrzeć mu bez przerwy w oczy.
Latawce towarzyszyły mi, przez całe dzieciństwo.
Gdy było mi źle. Gdy wydawało mi się, że tylko one mnie rozumieją.
Znikałam gdzieś, zwracając im na chwilę upragnioną wolność.
Mijał czas, dotykały mnie kolejne porażki.
Miliony wzlotów i bolesnych upadków.
Oceany wylanych łez.
Ciągła tęsknota, za wolnością mojej umęczonej cierpieniem duszy.
Lata, zakładania masek i uśmiechu na siłę.
Ciągła walka o życie syna.
Przegrana wojna z chorobą męża.
Co jakiś czas, gdzieś, daleko od domu i ludzi, znikałam ze swoim latawcem.
Patrząc jak cierpi uwięziony, gdy coraz bliżej nieba, gwałtownie ściągany jest w dół.
Nie.
Nie robiłam tego z okrucieństwa.
Raczej dlatego, by przez moment, nie czuć się sama, z wewnętrznym uczuciem uwięzienia.
Dziś podnoszę się po kolejnym, bolesnym upadku.
Nie wiem na jak długo, bo moje życie jest jak parabola.
Na nowo, zdołałam bezgranicznie zaufać komuś i pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć.
Co dzień uczę się z tym kimś oddychać i patrzeć w jednym, wspólnym kierunku.
Stopniowo pozbywam się uczucia strachu.
Idąc gdzieś z moimi dziećmi widzę, jak starają się ciągle zaglądać mi w oczy.
Jakby chciały się wciąż upewniać, że nadal jestem.
Zdarzało mi się z nimi, puszczać latawce.
Jednak kilka dni temu, zabrałam ostatni z nich ze sobą.
Pozwoliłam jak zawsze, wzbić mu się bardzo wysoko.
I gdy już prawie dotykał słońca, odcięłam sznurek.
Upadłam na trawę, a moje wnętrze wypełniło wcześniej nieznane uczucie.
Mój oddech był pełny, tak jak nigdy dotąd.
Wiem, że mój latawiec w końcu gdzieś spadnie.
I cieszy mnie to.
Ponieważ wierzę w to, że znajdzie go ktoś, podobny do mnie.
Kto będzie go wypuszczał od czasu do czasu.
Aż któregoś dnia, tak jak ja, zwróci swojej duszy wolność.