poniedziałek, 19 maja 2014

Syndrom lazurowych oczu...

Obudził mnie dźwięk telefonu:
- Mamo, mamo słyszysz mnie?
Spałem! Spokojnie, całą noc, bez kaszlu, bez duszności, mamo przespałem całą noc!
Łzy mieszały się z moim uśmiechem, oddech utknął w gardle na moment, tak długo na to czekałam...
Nadzieja, że jeszcze będzie lepiej, normalniej, wróciła.

Były dni, po śmierci mojego męża, gdy choroba  syna atakowała z całych sił.
 Zakrywałam sobie usta dłonią, lekko przytykałam nos i próbowałam tak oddychać.
Wytrzymywałam kilka chwil.
Dyskomfort, strach, ból w klatce piersiowej, nie pozwalał na dłużej.
A oni tak żyją.
 Z tym żyją.
Myślę, że nie mają nawet świadomości, nie wiedzą, co to znaczy oddychać normalnie.
Dla nich to "normalnie" to 30% wydajności płuc...

Ewelinę poznałam kilka lat temu, w miejscu do którego oni zawsze wracają.
 Klinika w pewnym uroczym miasteczku.
Myślałam, że to kilkunastoletni dzieciak.
 Okazało się, że to dorosła, młoda kobieta, schowana w ciele nastolatki.
Zaprzyjaźniłyśmy się dość szybko.
 Pewnie dlatego, że ona tak samo jak ja, mimo wszystko, nigdy nie przestaję się uśmiechać.
Był czas kiedy mogłyśmy swobodnie wyjść razem na spacer, godzinami rozmawiać i śmiać się głośno z własnych wad.
Ale przychodziły momenty...
- Potrzebujesz czegoś?- zapytałam patrząc na nią i usiłując ukryć zaszklone oczy.
Leżała podłączona pod tlen, blada, wymęczona atakiem duszności.
Jej ciężki oddech niósł się po korytarzu.
Łapała go, z ogromnym wysiłkiem, panicznym strachem, jak ryba nagle wyciągnięta z wody.
- Nie, tylko posiedź tu ze mną, opowiedz coś- odpowiedziała, starając się namalować uśmiech.
Gdy zasnęła, wybiegłam do pobliskiego parku.
Usiłowałam zrozumieć, dlaczego, po co, ile jeszcze, jak długo, zanim...
Dwa razy już lądowała pod respiratorem, kilka razy żegnała się ze mną, z rodziną..
 I wracała...
Z tryumfem w oczach, radością w sercu, które nadal biło choć tak bardzo osłabione.
Odłączała tlen, chwytała mnie za dłoń i mówiła:
- Lody bym zjadła.

Od ponad roku, praktycznie bez przerw jest w szpitalu.
W domu jest gościem, na kilka dni, po czym znowu zabiera ją karetka.
Nigdy nie usłyszałam skargi, pretensji, żalu.
 Nigdy!
Te jej mądre , lazurowe, ciepłe oczy, nigdy nie przestały wierzyć.
 Nigdy mi nie pozwoliły zwątpić!
Telefon.
- To ja, twoja zmora. Znowu jestem w szpitalu.
 A wiesz,  myślę sobie, ile można w domu siedzieć, trzy dni to już istna męka przecież - jej niesamowity śmiech, przerywa kaszel.
- Kocham Cię moja ty bohaterko!- odpowiadam.
- Wiem.
 Kochasz mnie tak jak obie kochamy życie. I dlatego, wciąż tu jesteśmy.
Co u mojego przyszywanego brata?
- Też pojechał na wczasy, trochę ponaciągać NFZ, ile będę za niego rachunki opłacać- obie wybuchamy śmiechem.

Kiedy kolejny raz uznasz, że masz straszny los,
 że jest beznadziejnie bo ciągle pada, i zimno, i kasy mało, i facet cię nie rozumie,
 i dzieci niegrzeczne, i przyjaciółka zawiodła, sąsiad obgadał, w pracy atmosfera, że strach się odezwać, że jest nie do wytrzymania...
Kiedy kolejny raz pomyślisz, że masz złe, popaprane, bezsensowne życie...
 Zasłoń dłonią usta, przytkaj nos...

Zrozumiałeś?...




5 komentarzy:

  1. Zrozumiałam i chylę czoła, przed Nią, Twoim synem, Tobą, wami wszystkimi!
    Piękny tekst, daję kopa!
    Dziękuję!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie piszesz! Czytałem wszystkie i, są ciężkie, o rzeczach trudnych i ważnych a jednak każdy z nich niesie nadzieje, jakiś pozytyw, człowiek ma ochotę zmienić się na lepsze lub coś dobrego zrobić...zachęcę znajomych by Cię czytali, polece gdzie się da bo warto! M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przejmujący! Zrozumiałam, nareszcie zrozumiałam!! Dziękuję Ci Anika!!! Marta

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja również zrozumiałam. Zmieniasz moje życie na lepsze...

    OdpowiedzUsuń